Po kilku z rzędu całkiem udanych wyprawach okoniowych na wciąż to samo łowisko nie miałem nawet cienia wątpliwości, że okonie znowu wróciły na zimowisko barek (aktualnie to raczej na marinę Topacz), na którym widziałem je po raz ostatni w sensownej ilości bodaj ze trzy lata temu. Wróciłem więc tam i ja, najprędzej jak się dało czyli po trzech dniach, aby wreszcie nagrać ten obiecany filmik o drop shocie. Ale także i tym razem sprawy potoczyły się zupełnie inaczej niż sobie zamierzyłem.
Pogoda była jeszcze lepsza niż poprzednio. Powietrze wprawdzie nieco chłodniejsze, ale za to zupełnie bezwietrznie, niebo zasnute w 3/4 chmurami, na tafli wody ani śladu najmniejszej choćby falki. Woda wprawdzie o niemal stopień chłodniejsza niż poprzednio, bo tylko 5.5C. ale taki spadek nie powinien mieć zauważalnego wpływu na aktywność ryb. I rzeczywiście nie miał.
Typowy przyłów na opadającą przynęte
Tzw. Pierwsze Zimowisko Barek znam jeszcze z czasów, kiedy rzeczywiście stały tam pordzewiałe barki rzeczne, na dnie poniewierały się kłęby stalowych lin, brzegi obsiadane zazwyczaj były gęsto żywcarzami i robaczarzami a sandacz był rybą znaną nie z opowieści starych wędkarzy, jak dziś, ale nagminnie poławianą przez największych nawet wędkarskich frajerów. Łowiłem tam głównie wtedy, gdy sytuacja na głównym korycie Odry nie rokowała większych szans na sukces.
No i szczerze pisząc nigdy nic ciekawego na zimowisku nie trafiłem. Najczęściej jakieś szczupaki, jak zdarzały się sandacze to zwykle nieduże, boleniom w tamtym czasie to się umiałem najwyżej przyglądać. Przy tym do cholery zaczepów (stalowe liny na dnie) i stałe trudności z dopchaniem się do brzegu na najbardziej obiecujących miejscówkach. Jednak jesienią na sandaczowe gumy zawsze trafiały się tam piękne okonie, takie 30+ a i 40staków kilka też widziałem.
A oto zdobycz właściwa
Ponownie na zimowisko trafiłem dopiero jakieś 5 lat temu za namową Wujka Janka, z celem jasnym i ściśle określonym czyli właśnie na okonie. Początki były trudne bo i metodyka połowu dla mnie całkiem nowa i łowisko mocno różniące się od tego które pamiętałem sprzed lat. Początkowo przyglądałem się więc głównie temu co i jak łowił Wujek Janek ale powolutku, metodycznie, ogarnąłem w końcu temat i ja. Łowiły się niemal wyłącznie tłuste, nabite ikrą jesienne okonie, nierzadko takie ponad 30 cm a największe sztuki padały z reguły ofiarą sandaczowej techniki opadającej przynęty, potocznie nazywanej “z opadu”.
Kolejny tłusty tarlak
Tyle więc mam na usprawiedliwienie faktu, że zanim zacząłem kręcić filmik o drop shocie to postanowiłem obłowić wstępnie wodę właśnie metodą opadu. Efekt uwieczniony został na poniższym filmiku o którym tyle tylko mam do napisania, że jeśli mnie pamięć nie myli to drop shotowego kija nawet na nim nie dotknąłem.
Marudny Heniu, a czy w tym opadzie to miałes przypon metalowy czy fluorokarbonowy odcinek do przynety?
Zazwyczaj Henio jako przypon “antyszczupakowy” zakłada fluorocarbon. Święcie w niego wierzy, choć ma to średni sens – szczupaki sobie z tym wynalazkiem radzą. Może nie tak dobrze, jak ze zwykła żyłką czy plecionką, ale to nie to, co wolfram, stalka czy tytan. Co konkretnie miał tutaj, to nie wiem. Ale raczej żyłkę 0,16, bo coś o takiej wspomina, a nie pamiętam, by miał tak cienki fluorocarbon. Sam się może w końcu na ten temat wypowie – nawet mu o tym mówiłem, ale jak zwykle wszystko mu się p… i zamiast na blogu, poodpowiadał na jakieś debilne komentarze na Youtube 🙂
ps. albo w drop shocie?
Na dropie to Henio chyba zwykłą żyłkę ma – ostatnio mu szczupak odgryzł zestaw. Nawet o tym gdzieś napisałem, bo po chwili miałem tego samego szczupaka na bocznego. Udało mi się go podciągnąć do łódki i zanim odciął mi przypon, widać było, jak mu z pyska zwisa kawałek żyłki z ciężarkiem. Wcześniej Henio na pewno stosował fluorocarbon, ale zestaw był zbyt pancerny i g. łowił. To na żyłkę przeszedł.