Nie ukrywam, że z nadchodzącą majówką wiązaliśmy wielkie plany. W niedzielę 31 kwietnia kończył się zakaz łowienia na przynęty powyżej pięciu centymetrów, a zaczynał się sezon boleniowy. I właśnie boleni dotyczyły nasze plany. Szczególnie Henio nie mógł się doczekać, kiedy wreszcie będzie mógł napaść na bolki swoimi najnowszymi wynalazkami.

Całą zimę kupował najdziwniejsze z dziwnych przynęty, jakie można było znaleźć na Aliexspressie. Dodatkowo własnoręcznie je przerabiał i malował, co podnosiło ich dziwaczność do sześcianu. Moich sugestii, że w jego wieku to wypadało by już mieć choć odrobinę rozsądku, jakoś do siebie nie brał. Jawne szyderstwa też skutku nie przyniosły. Pewność sukcesu była w Heniu niezachwiana 🙂

ukleje według Henia

Idealne imitacje uklejek według Henia. Najwyższy czas na wizytę w Vision Express 🙂

Dodatkowo wzmocnił ją wykonując już całkowicie własnoręcznie serię bezsterowców. Jak stwierdził, idealnych imitacji uklejek. Miały to być boleniowe superkilery, już na widok których bolenie same miały wskakiwać nam do łódki. Rzeczywistość zweryfikowała te mrzonki okrutnie. Na woblery nie dało się łowić. Za to doskonale potwierdzały sensowność moich uwag, że Henio mógłby sobie w końcu sprawić okulary przez które będzie choć w miarę normalnie widział 🙂

„Rozszydziłem” się z Henia, a miało być o łowieniu. Zaczęliśmy w niedzielę. Na ciepłej wodzie oczywiście. Bez jakichś rewelacji, ale wypadło przyzwoicie. Wyjąłem trzy bolki. Dwa takie w granicach 60 cm i jednego deko mniejszego. Przy okazji drugiego bolka właściwie to zostałem konfidentem, bo wyjąłem go we współpracy z policją 🙂 Podpłynęli do nas na kontrolę, chciałem szybciej zwinąć zestaw i wyciągnąłem woblera na powierzchnię. I właśnie w takiego jadącego po wierzchu i chlapiącego wobka uderzył bolek.

Henio na moje trzy bolki odpowiedział jedynie zachowaniem godnej miny. Jego wynalazki zwyczajnie poległy. Jedynym ich amatorem okazał się jakiś sumek. Tak dużym, że nie tylko wziął na cudactwo, ale tak mu się ono spodobało, że zabrał je sobie na własność 🙂 Ja też miałem dwa razy sumka na kiju, ale podobnie jak w przypadku Henia, kończyło się po chwili holu zerwaniem zestawu. Łowimy na cienkie plecionki, ja na 0,06, Henio jeszcze cieńszą, a to zbyt mało nawet na stosunkowo niewielkie sumki. Nie ma jak go zatrzymać, a nawet jak nie ucieka, to momentalnie przeciera tarką taką cienką linkę.

 

Pierwszy dzień sezonu boleniowego – bez rewelacji, ale coś się tam działo 🙂

Dokuczały nam nie tylko sumy. W łowisku, zwabione ciepłą wodą, pojawiły się leszcze. Hol leszcza za szelki, takiego ponad dwa kilo, może dać trochę emocji. Ale powtórzenie tej zabawy kilka razy z rzędu przestaje już być śmieszne. Najgorsze, że nie ma na te zdechlaki sposobu. Mimo, że łowimy praktycznie pod samą powierzchnią na wodzie o głębokości dwa do trzech metrów, i tak co rusz się jakiegoś podhacza.

Niedziela była obiecująca, więc w poniedziałek pełni animuszu ruszyliśmy do walki. Niestety, czekała nas niemiła niespodzianka. Bolenie najwyraźniej obchodzą święto pracy i zwyczajnie pierwszego maja zrobiły sobie wolne. Nie chodzi już o jakieś brania. Nawet oznak żerowania nie było widać. Za to dopisały sumy. Mi zeżarły dwa kolejne woblery, Heniowi podobnie. Pierwszego wobka próbował uratować i zarządził pościg za uciekającym sumem. Na oko (widzieliśmy go – po braniu pomachał nam ogonem) takim z półtora metra.

 

Zakończona porażką próba ratowania woblera

Woziliśmy się z nim ponad pół godziny. Jeszcze była nadzieja, gdy sumek trzymał się płytkiej wody. Ale jak odszedł na głębszą wodę, kijkiem do 15g i plecionką 0,06 nie było go jak zatrzymać, już nic nie mogliśmy zrobić. Wlazł do ośmiometrowego dołu, a próby podciągnięcia go skończyły się urwaniem plecionki. Dobrze, że wędki Heniowi nie połamał. Ale tu jak raz sprawdziło się porzekadło, że co się odwlecze, to nie uciecze. Jeszce tego samego dnia, przy holu podhaczonego leszcza, zawieszka wypięła się z boku zwierzaka i w locie koszącym skasowała szczytówkę ulubionego graphiteleadera Henia. Pech 🙂

Dzień zakończył by się totalną porażką, ale honor wyprawy uratował Henio. Złowił na koniec na jedną ze swoich cudacznych zawieszek leszcza. Nie żeby podhaczył czy coś. Zwierzak miał w pysku całą kotwicę. To już drugi „prawidłowy” leszcz Henia w ciągu ostatnich dni. W piątek też jednego dopadł, nawet większego, jak ten pierwszomajowy. Nie mogłem przejść obojętnie wobec tych sukcesów i doceniłem Henia nadając mu zaszczytny tytuł Króla Gruźlików 🙂

 

Król Gruźlików w akcji

Zrażony pierwszomajaową bryndzą we wtorek sobie odpuściłem. Henio pojechał sam, ale i solo żadnych spektakularnych sukcesów nie odniósł. W ogóle nie odniósł nijakiego sukcesu. Nic nie złapał, tylko stracił w sumim pysku kolejnego woblera. Podobnie było w środę, trzeciego. Tu już walczyliśmy w pełnym składzie, ale bez powodzenia. Bolenie na dobre zniknęły spod elektrociepłowni. Mieliśmy je poszukać gdzie indziej, ale silny zimny wiatr skutecznie nas zniechęcił. Jedyny zysk to to, że posiedzieliśmy sobie trochę na słoneczku i wygrzaliśmy stare kości 🙂

Wujek Janek 🙂