Na oficjalne otwarcie sezonu spinningowego szykowaliśmy się co najmniej od marca.
Wszystko było zapięte na ostatni guzik- najnowsza produkcja boleniowych woblerów uzbrojona, nowe linki na kołowrotkach nawinięte, przypony z fluorokartbonu powiązane, wahadłówki rozklepane ściśle według wytycznych ze starożytnego podręcznika ogólnowędkarskiego, napoje wzmacniające schłodzone i zapakowane w poręczną tytkę. Gdy nadszedł Dzień X czyli Święto Ludu Pracującego Miast i Wsi my, czyli ekipa Blog Wędkarski Moje Trofea – Wujek Janek, Pimpek i ja, zjawiliśmy się na placu boju w komplecie, pełni optymizmu i przygotowani do wykonania istnej rzezi niewiniątek wśród pogłowia wrocławskich boleni .
Niestety one oddały mecz praktycznie walkowerem, desygnując do składu wyłącznie swoje nieletnie potomstwo, przez co poczuliśmy się trochę jak naśladowcy króla Heroda. Na domiar złego z powodu kapryśnej aury niestety nie dane nam było wykazać morderczej skuteczności naszych hand made woblerów, bo te, gnane porywistymi podmuchami zmiennego wiatru, co i rusz lądowały w przybrzeżnych chaszczach. Rozmaite techniki wyszarpywania ich stamtąd to temat godny oddzielnego wpisu, tu nadmienię jedynie że czynność ta nie tylko nie ma na bolenie żadnego wpływu wabiącego ale jakby wręcz przeciwny. W ciągu jedynych dwóch w miarę słonecznych dni, w czasie których bolenie żerowały stadnie pod powierzchnią (czyli 1 i 2 maja) w użytku były więc głównie wahadłówki, co przyniosło plon przedstawiony zbiorczo na poniższym filmiku:
Wprawdzie wielokrotnie w przeszłości miewaliśmy dużo lepsze otwarcia sezonu, ale szczerze pisząc zdarzały się również i znacznie gorsze. Dla mnie powodem do szczególnego zadowolenia było pierwsze dokonane z premedytacją złowienie bolenia przy pomocy prezentowanego kilka wpisów wcześniej chińskiego wahadełka o kształcie chuja z bezpośrednimi przyległościami. Wygląda na to że odkryłem (przynajmniej na własny użytek) kolejną skuteczną boleniową przynętę. Metalowy ciulik o masie 15 g okazał się nie tylko bardzo lotny, celny i niepodatny na turbulencje powietrzne ale także całkiem łowny. Dowód przedstawiony jest na poniższej fotce:
Henio jak zwykle zaspał – ja tam sezon spiningowy otworzyłem oficjalnie cztery miesiące temu, pierwszego stycznia na Parsęcie.
A, te wiązanie przyponów z fluorokarbonu to Henio powinien w liczbie pojedynczej napisać. My z Pimpkiem takowych nie stosujemy, uważając je za niepotrzebną głupotę i komplikowanie sobie życia 🙂
Przypon z FC ułatwia życie, nie komplikuje. Pomijam już sprawę tzw. odgryzalności czy przecieralności na kamulcach ale… dzięki przyponom wystarczą 2 pstryki agrafką i już sprzęt jest zmieniony na dropszotowy. Albo przystosowany do łowienia małą obrotówką, bo odpowiedni przypon FC z 3-gramową oliwką jest na podorędziu. Albo cokolwiek