Marcowa pogoda zrobiła się pod koniec miesiąca na tyle znośna że zwodowaliśmy w końcu nasz krążownik, ale że Wujka Janka zatrzymały na stałym lądzie jakieś przyziemne sprawy to inaugurację sezonu zmuszony byłem odprawić w pojedynkę.

Po wypłynięciu na szeroki przestwór oceanu notuję ze smutkiem że Odra nie tylko niesie ze sobą znaczne ilości śmiecia, ale dodatkowo płynie mętna jak kawa z mlekiem, co z reguły fatalnie wróży na najbliższą przyszłość (czytaj: perspektywa powrotu o kiju robi się niepokojąco realna). Temperatura wody jest wprawdzie wciąż niska (4.5 C)  ale świeci słońce i wieje tylko lekki wiaterek, przystępuję więc do realizacji planu A.

Na szerokich wodach…

Płynę pod elektrociepłownię i z zadowoleniem stwierdzam że całkiem raźno wypływają z niej wody zrzutowe, może nie wrzątek ale 15C to i tak znacznie cieplej niż woda głównego koryta. Drobnica oczkuje tu i ówdzie ale niestety nie widać ani śladu aktywności drapieżników. Pełen nadziei że to tylko chwilowa w przerwa w żerowaniu boleni  wyciągam cały swój przeciwboleniowy arsenał i przez dwie godziny bez powodzenia obławiam okolice wypływu. Nie licząc oczkowania drobnicy woda jest “martwa”,  tylko niezawodne o tej porze roku leszcze znowu stoją  rządkiem w strumieniu cieplejszej wody, a zatem pierwszym moim tegorocznym wędkarskim trofeum staje się leszczowa łuska wielkości złotówki.

Wypływ ciepłej wody przy elektrociepłowni – wypływ obecny, ryb za to ani śladu 🙂

Potem obławiam płycizny za filarami pobliskiego mostu kolejowego, również z zerowym rezultatem. Mimo nie najlepszych przeczuć po kolei odwiedzam konsekwentnie wszystkie rozpoznane w ubiegłych latach  miejscówki i obławiam je woblerem klasy “przecinak”, niestety  z identycznym rezultatem. Na wejściu do portu miejskiego – nic, za cyplem- zero, na drugim moście kolejowym- porażka.

Okolice mostu kolejowego przy elektrociepłowni – też totalne bezrybie 🙁

Nie pozostało mi więc nic innego niż wykonanie awaryjnego planu żet z kropką. Montuję okoniówkę i płynę na pierwsze zimowisko barek czyli tzw “Topacz” w poszukiwaniu jakichś, niechby nawet i marnych, okonków. Zaczynam od “bankowej” miejscówki w rogu portu, łowię metodą “boczny trok” z malutkim 3.5 cm ripperkiem w charakterze przynęty. Po wykonaniu kilkunastu kompletnie pustych przejazdów  bez najmniejszego śladu brania, decyduję się  na  tzw. downgrade czyli zmianę rozmiarówki przynęty ” w dół” Do boju wyrusza 2.5 cm tanta i nagle woda ożywa. Już przy pierwszym rzucie na końcu zestawu melduje się malutki okonek i zostaje pierwszą rybą tegorocznego sezonu wędkarskiego, wkrótce po nim łowię następnego, jeszcze mniejszego.

Nie było rady – trzeba było płynąć na “Topacz” – pierwsze zimowisko barek

Dwa kolejne to młodsze średniaki całe napęczniałe od ikry, wskazujące że tarło okonia jeszcze się na wrocławskiej Odrze nie odbyło.  W trakcie tych epickich zmagań zrywam niestety obydwa przypony bocznotrokowe jakie miałem na stanie (łowienie okoni było tego dnia przewidziane najwyżej jako smutna ostateczność), zmieniam więc metodę na drop shot a po dołowieniu jeszcze jednej rybki zwijam się z uwagi na zapadające powoli zmrok i odpływam do portu .

Inauguracja zaliczona, dokumentacji fotograficznej odniesionych sukcesów nie zamieszczam bo i dokumentować nie było czego, poza tym krótki materiał filmowy z całego zajścia umieściłem ku pamięci potomnych na YT.

 

Tak to wyglądało – niestety 🙂

Relacja filmowa z gromienia nieletnich okonków ociera się wprawdzie o wędkarską pornografię, ale pocieszam się myślą że na kolejnych wiosennych wyprawach może być już tylko lepiej.