Jak na razie tegoroczny listopad nie wygląda najgorzej. Pogoda cały czas utrzymuje się na znośnym poziomie. Albo i lepszym. Da się na Odrze łowić z łódki bez jakichś specjalnych wyrzeczeń. No to łowimy. A przynajmniej usiłujemy, bo ryby, niestety, mają w nosie fakt, że to mogą być ostatnie dni sezonu na wodzie i nie wykazują jakiejś przesadnej chęci do współpracy. Mówiąc oględnie, bo prawda jest taka, że nikt nic sensownego nie łowi. Poza drobnymi okonkami i szczupaczkami wielkości widelca nic się nie chce uczepić.

Początek tygodnia zmarnowaliśmy na wypełnianie jakichś bezsensownych obowiązków zawodowych. Nad wodę wybraliśmy się dopiero w środę po południu. Właściwie tylko by przygotować łódkę na czwartek, ale przy okazji sprawdziliśmy, co z okonkami na Zatoce. Coś tam skubało, ale bez rewelacji. Dzień już króciutki i nie mieliśmy czasu na rozwinięcie skrzydeł. Nie przejęliśmy się specjalnie – przed nami był przecież cały długi weekend.

Rocznicę odzyskania niepodległości postanowiliśmy uczcić złowieniem sandacza. Henio odgrażał się nawet, że go utłucze, a potem zeżre na Wigilię. Dyskusję o zatłuczeniu zwierzaka odłożyłem na później – najpierw trzeba było takowego ułowić. Plan mieliśmy prosty. Obławiamy kilka miejscówek przed mostem kolejowym na Osobowicach, a potem ciąg górek za Plażą Miejską. Ja smalę na ciężko, dużymi gumami z opadu, Henio średnim, takim ogólnorozwojowym dropem.

 

Plan był sensowny, ale wyszło jak zwykle. Przed mostem trafiłem szczupaczka wielkości średniego śledzia, a Henio kilka okonków. Koło Plaży padł wreszcie sandacz. Na dropa. Niestety taki ze 20 cm. Przestawialiśmy się tam kilka razy bez efektu. Dopiero przy kołku coś się zaczęło dziać. Najpierw ja dostałem zastrzyk adrenaliny. Podhaczyłem za szelki sporego leszcza i zanim się zorientowałem w czym rzecz, przez chwilę holowałem sporego szczupaka, a może i suma 🙂 Henio za to spod samego kołka, z krawędzi spadu, wyciągnął kilka okonków. I tyle wyszło z Henia planów na wigilijną kolację 🙂

odra wrocław łódka zachód słońca

Koniec łowienia w czwartek – ruszamy spod kołka

odra wrocław łódka zachód słońca

Spływamy – trzeba zdążyć przed zachodem 🙂

odra wrocław łódka

Musimy dopracować tego drona – efekty są całkiem obiecujące 🙂

Po spłynięciu narada – co robić w piątek? Nie wyglądało, by była jakaś wielka szansa na sandacza. Za to okonie wyglądały obiecująco. Mimo prawie połowy listopada stały na mikrogórkach w środku koryta, na 3,5 – 4 metrach. Może nie jakieś olbrzymy, ale takie już przyzwoite wymiarki po dwadzieścia kilka centymetrów. I na nich postanowiliśmy się skupić, a sandacza „popróbować” przy okazji.

Piątkowy ranek przywitał nas zmianą pogody. Wiatr się obrócił o sto osiemdziesiąt stopni, z północnego wschodu powiało lodowatym powietrzem. To wystarczyło, by okonie wyniosły się z miejsc, gdzie jeszcze dzień wcześniej urzędowały w najlepsze. A może przestały żerować, co na jedno wychodziło.

Przed mostem lipa. Łowiłem z opadu na predatorki Mannsa, Heniu na dropa. Pociągnąłem też kilka razy cięższym zestawem. Przy okazji, jak to na łódce, gadaliśmy o tym i owym. Henio zaczął opowiadać o nowym filmiku na jego ulubionym kanale na YouTube. O łowieniu szczupaków w Szwecji. Wiadomo, u Szwedów ryb dużo, każdy by w takich wodach z przyjemnością połowił.

 

Każdy, tylko nie Henio. On zawsze ma inne zdanie niż reszta społeczeństwa 🙂 Stwierdził, że wyjazd do Szwecji na ryby to bezsens, nigdy by się nie wybrał i w ogóle to i tu może połowić szczupaki. I swą tezę od razu udowodnił. W tempo wywalił takiego szczupaka, że aż Pimpek z wrażenia zleciał z bakisty.

Przestawiliśmy się pod Plażę Miejską. Tu lepiej, a dokładnie lepiej nie mówić 🙂 Jakieś dwa czy trzy malutkie okonki. W dodatku naszły chmury, wiatr do reszty zlodowaciał i wola walki zaczęła nas opuszczać w tempie wręcz ekspresowym. Właściwie to mieliśmy dość, ale jeszcze na odchodne postanowiliśmy sprawdzić, co słychać w naszym ulubionym rogu na zimowisku barek.

 

Na zimowisku okazało się, że jest tu już na prawdę lepiej. I to pod każdym względem. Wiaterek tak nie dokuczał, a okonki dawały się łowić. Szału nie było, ale trafiliśmy kilka, w tym dwa takie już poważniejsze. Ten Henia, choć nieco mniejszy od mojego, wykazał się niespotykaną walecznością. Przynajmniej według Henia. W trakcie holu Henio zachowywał się, jakby ciągnął takiego z kilo pięćdziesiąt, a nie trzydziestaka. Ale wyjątkowo walecznego, jak już wspomniałem 🙂

Po sandaczowych niepowodzeniach postanowiliśmy w sobotę już nie wydziwiać, tylko od razu zająć się okonkami na zimowisku barek. Plan sensowny, ale okazało się, że mamy problem. Była nim teściowa Henia, a właściwie jej urodziny, na których Henio miał być kole piętnastej. Czasu na łowienie mieliśmy więc mało. A tu po zimnym piątku znowu się zrobiła piękna pogoda. Słoneczko, ciepełko, prawie bez wiatru. I miej tu dobre zdanie o teściowej. Nie mogła sobie gadzina w piątek urodzin urządzić? 🙂

No trudno, raz pod wozem, raz na wozie. Nie było co wybrzydzać. Dobre i trzy godziny łowienia. Zwłaszcza, że to już listopad i każde wyjście nad wodę może okazać się ostatnim w sezonie. A tu na zimowisku kolejna niespodzianka. Jakaś ekipa wpakowała się w nasz ulubiony kącik. Jak pech, to pech. Stanęliśmy dalej, na rezerwowej miejscówce. Okazało się, że tu też idzie połowić.

okoń na boczny trok

Szło na zapasowej miejscówce połowić. I to na luzie 🙂

Brały nie tylko okonie. Udało mi się wyjąć też szczupaczka. Widelec, ale zawsze to jakieś urozmaicenie. Z resztą to nie był nasz jedyny szczupak tego dnia. Najpierw Heniowi jakiś zębaty uciął dropshotowy zestaw. Szczupaki już tak mają i nie było by o czym wspominać, gdyby po chwili ten sam szczupak nie wziął i mi. Puknięcie i od razu czuję, ze to szczupły. Holuję delikatnie, by choć trochę zminimalizować szansę na obcięcie przyponu.

Dojechałem z nim na powierzchnię, prawie pod burtę. I co widzę? Ze szczupaczego pyska zwisa kawałek żyłki z ciężarkiem 🙂 Niestety, szczupak może i miał wyjątkowo ostre zęby, ale rozumu to nawet za grosz. Majtnął łbem i było po zawodach. A jakby się dał wyjąć, to my byśmy mieli sukces, a on pysk bez dwóch haków 🙂 Żałowałem, że zapomniałem obejmy do kamerki i nie mogłem filmować. Szczupak był na tyle blisko, że na pewno byłoby widać ten zwisający ciężarek. Taki youtubowy hicior przeszedł nam koło nosa 🙂

szczupak na boczny trok

Szczupaczek na boczny trok. Taka odmiana od pasiastych 🙂

Poniżej dwa filmiki – najlepsze okonki Henia z soboty. Miał być przyzwoity film, ale jak zwykle Henia kamera po kilku minutach zawiodła, a ja filmowałem tylko z ręki.

 

 

W niedzielę znowu miało powiać z północy. Pamiętając piątkowy wygwizdów zaczęliśmy się nawet wahać, czy wypłynąć. Jednak niedzielny poranek rozwiał nasze obawy. Wyszedłem z Pimpkiem na spacerek, a tu słoneczko, wiaterek wręcz symboliczny i w ogóle dość ciepło. To jedziemy. Po drodze niespodzianka. U mnie na Grabiszynku świeciło słoneczko, a w mieście mgła. Coraz gęstsza, w miarę zbliżania się do Odry. A na samej rzece to już zupełne mleko. Milenijnego nie było widać ze stu metrów. Mgła to żaden kłopot, nie raz w takiej pływaliśmy. Tyle, że na tak gęstą, jak ta niedzielna, to się jeszcze nie załapaliśmy. Po drodze mijaliśmy Łysego, łowił na górkach przy Plaży Miejskiej. Wyglądało, że jego łódka wisi w powietrzu.

Mgła na Odrze

Mgła taka, że ze stu metrów most było ledwie widać

Mgła na Odrze

Z kilkudziesięciu metrów wyglądało, że Łysy na swoim Krakenie unosi się w powietrzu

Obawialiśmy się trochę, że znowu ktoś wpakuje się z samego rana na nasze ulubione miejsce, ale w kącie zimowiska pusto. No to do roboty. Ja na boczny trok, Henio na dropa. Okonie współpracują, co rzut, to mam branie. U Henia na drop shota słabiej, więc też przechodzi na boczniaka. Zabawa, aż miło. Rozmiarówka przyzwoita. Nie, żeby jakieś okazy, ale wstydu nie ma.

Tyle, że nie trwa to długo. Mgłę rozwiało, wyszło słoneczko, brania zrobiły się coraz rzadsze, a okonie jakby zmalały. Rekord w „małości” pobił Henio. Zaczął łowić na plemniki. Oczywiście nie własne, a takie małe kulki z cienkim ogonkiem Relaxa. Wyjął okonka takiego dosłownie z pięć centymetrów. Aż go opieprzyłem, by wstydu nie robił i kazałem zmienić gumę na coś poważniejszego.

Malutki okoń na plemnika na boczny trok

Życiówka Henia w okoniu. Szkoda tylko, ze w kategorii najmniejszy okoń 🙂

Na zimowisku zabawialiśmy się ze cztery godziny. Tak od jedenastej. Przed drugą większe okonki zniknęły. Został tylko góra dziesiecio – dwunastocentymetrowy drobiazg. A i ten jeszcze przed trzecią odmówił jakiejkolwiek współpracy. Nie pomogło przestawienie się “za róg”, na naszą zapasową miejscówkę. Tam ani brania. Próbowałem opadu, Henio cięższego drop shota. Nic. Pora była wracać.

Poniżej filmowa relacja z niedzielnej wyprawy. Tym razem kompletna 🙂

 

Podsumowując, długi weekend wędkarsko udany. Może nie z powodu jakichś oszołamiających sukcesów, a dlatego, że mogliśmy sobie jeszcze połowić do woli przed zbliżającą się zimą. Cztery dni pod rząd, nadające się do spędzenia ich na wodzie bez przeżywania jakiegoś “hardcoru”, nie często się w połowie listopada trafiają. Liczymy, że to nie ostatni taki miły prezent od pogody i jeszcze w tym roku nie raz wypłyniemy. A może nawet i połowimy 🙂

Wujek Janek 🙂