Właściwie to tego wpisu miało nie być, bowiem jakoś tak niezbyt lubię utrwalac na piśmie wydarzenia stojące niebezpiecznie blisko wędkarskiej kompromitacji. No ale skoro we wpisie poprzednim odgrażałem się dogrywką to chyba nieładnie byłoby zostawić Czytelników tego bloga bez podania jej wyniku.

Zaczęło się tak jakby Kierownictwo postanowiło wynagrodzić wrocławskim wędkarzom wczorajsze osuszenie koryta rzeki, dziś poziom wody na osobowickiej Odrze był powyżej średniej czyli lekko licząc metr większy niż w dniu wczorajszym.  W dodatku pogoda-marzenie; lekki wiaterek i +20 w cieniu, zdawałoby się że nic więcej nam nie  potrzeba aby urządzić rybom wiosenną rzeź niewiniatek. Pozory jednak często mylą a w dodatku jednego nie wziąłem pod uwagę-opisywany dzionek przypadł akurat  na Wielki Piątek. Mam prywatny zwyczaj pościć w ów dzień i to w sposób dośc ekstremalny, czyli nie jeść literalnie nic przynajmniej do zachodu słońca. No i ryby najwyraźniej musiały się dowiedzieć o tym moim zwyczaju albowiem na znak solidarności także ogłosiły  post ścisły.

Od godziny 13stej do 19stej obłowione zostały wszystkie bankowe miejscówki, w użyciu były wszystkie posiadane rodzaje błystek, woblerów, twisterów, ripperów oraz cykad  i wszystkie znane mi metody spinningowe (oraz ze dwie albo trzy dotychczas nieznane). Całość tych heroicznych wysiłków wystarczyła akurat na to, aby złowić jednego żałosnego okonka ateistę. Dopiero na odchodnym (a właściwie odpływnym) udało się omamić jazika-samobójcę, niewiele większego od woblera na którego się połaszczył. Wziąwszy pod uwagę dysproporcję rozmiarów woblera i otworu gębowego schwytanej ryby mam brzydkie podejrzenia, że jazikowi bynajmniej nie chodziło o skonsumowanie drewnianego kolegi ale o coś dużo bardziej perwersyjnego.  Mamy przecież akurat sam środek okresu tarłowego tego gatunku.

Pocieszam się wprawdzie że jaziowo-kleniowy cel naszych kwietniowych  wypraw ze spinningiem  został w ten sposób po raz pierwszy osiągnięty ale chyba nienadzwyczajna  to pociecha. Nie tak miało być….