Właściwie nie niedziela, a cały, w dodatku długi weekend. Prawdopodobnie ostatni w tym roku z tak piękną pogodą. Oczywiście nie zamierzaliśmy go z Heniem zmarnować. Po nędznym czwartkowym występie wiele sobie nie obiecywaliśmy, ale nie ukrywam, że płomyk nadziei tlił się delikatnie gdzieś tam w głębi naszych dusz. Nie zamierzaliśmy już szukać szczupaczków pod brzegami, tylko po męsku wziąć sprawę na klatę i potrollować na ciężko po sumowych miejscówkach. To na początek, a później, w zależności od wyników, się pomyśli.

Niestety, pomysł z ciężkim sumowym trollingiem nie wypalił. Delikatnie rzecz ujmując, bo po kilku godzinach spłynęliśmy z niczym. Zero kontaktu z jakąkolwiek rybą. Sobota poszła by zwyczajnie w piach, gdyby nie dogrywka na Zatoce. Mieliśmy w rezerwie okoniowe kijki i tak dla podniesienia morale drużyny pognębiliśmy trochę okonie. Ale nie tak jak zwykle na bocznego czy dropshota, a z opadu. Dlaczego tak? Ano dlatego, że chciałem Heniowi coś udowodnić.

Nad Odrą złota jesień w swoim najlepszym wydaniu

Dzień wcześniej Henio, mnie nie było, łowił sobie na dropa okonki na Zatoce. Brały jeden za drugim. W pewnym momencie pojawiła się konkurencja. Trzech łowców okoni. Łowili na zwyczajne zestawy, mała gumka na jigowej główce. Przez godzinę smalili tam gdzie Henio i nie złowili ani sztuki. A Henio im spod nóg ryby wyciągał. No i nie mógł się nadziwić, czemu im nie brało. Jako miłośnik najdziwaczniejszych teorii zaczął snuć rozważania, że to temperatura już niska, okoń mało aktywny, trzeba super delikatnie i powoli itp. Jak usłyszałem w czym rzecz, to się z Henia teorii wyśmiałem i wytłumaczyłem, o co tu chodzi. Po prostu chłopaki nie potrafili łowić i tyle.

I okazało się, że mam rację. Popróbowaliśmy klasycznych zestawów i opadu, i pasiaste meldowały się na haku całkiem elegancko. Może nie aż tak spektakularnie, jak na delikatnego dropa czy boczny, bo te są bezkonkurencyjne przy przerzucaniu okoniowego drobiazgu, ale szło sobie połowić. Wystarczyło umiejętnie poprowadzić przynętę. Zawsze powtarzam adeptom sztuki wędkarskiej: “To, że sobie kupicie czapkę z daszkiem, polaroidy i fikuśną kamizelkę jeszcze z was arcymistrzów wędkarskich nie uczyni. Trzeba pracować nad techniką!” 🙂

Poniżej kilka migawek z sobotniej dogrywki:

 

Sobota pozbawiła nas złudzeń co do osiągnięcia jakichś spektakularnych sukcesów, więc resztę weekendu postanowiliśmy poświęcić na poszukanie okoni. Te przynajmniej okazywały chęć do współpracy 🙂 W niedzielę na pierwszy ogień poszedł kąt pierwszego zimowiska barek. Późną jesienią “od zawsze” gromadzi się tam okoń. Bywa, że i całkiem przyzwoity. Okazało się, że w tym roku jest nie inaczej. Okonki były tam gdzie być powinny, trafiło się nawet kilka niebrzydkich. Henio nawet szczupłego na dropa ułowił.

Tyle, że brania trwały z godzinkę. Wypłynęliśmy dość późno i może brały dłużej, a my załapaliśmy się na końcówkę. Może tak, może nie, w każdym razie brania koło piętnastej (czternastej zimowego) zupełnie zanikły. Cóż, późno było, by szukać szczęścia po Odrze, więc spłynęliśmy połowić na Zatoce. Tu okonki żerowały w najlepsze. Wielkich sukcesów nie było. Za to niezła zabawa, bo całkiem miło się łowi, jak się ciągle coś dzieje. Chwilę połowiliśmy, ale znudziło mi się i zarządziłem odwrót. Wcześniej jednak zdążyłem wygłosić wykład na tema wędkarstwa sportowego i gumofilców. Będzie gdzieś na niedzielnym filmiku 🙂 Henio nie miał dość i z brzegu jeszcze naprzykrzał się okoniom. Ja też zająłem się rzucaniem, ale patyka Pimpkowi 🙂 Podsumowując, niedziela na plus.

Plusowa niedziela:

 

Filmik z niedzieli miał być elegancki, a wyszedł tak sobie. W najlepszym momencie, gdy pasiaste brały jak szalone, padła mi bateria. Czego oczywiście nie zauważyłem. Gdy zmieniłem baterię, już tak fajnie nie było. Liczyłem jeszcze na Henia, ale on z kolei ustawił sobie w kamerce 4k, a jak się okazało taką rozdzielczość jego kamerka to ma tylko na papierze. W praktyce zamiast filmu wyszedł mu pokaz slajdów. I to takich ni przypiął, ni przyłapał. Szkoda, bo w tym nierejestrowanym czasie wyjąłem trzy poważne już okonie i cała bandę mniejszych. Kinematograficzna porażka i tyle 🙂

Poniedziałek okazał się nawet ładniejszy, niż niedziela. Ciepło, słonecznie, wietrzyk ledwie dmucha. Postanawiamy zajrzeć na zimowisko barek, a potem pokręcić się trochę po Odrze. W bankowym rogu przy marinie niespodzianka. Okonie gdzieś znikły. Żadnego stada, tylko kilka dyżurnych pod brzegami. Henio łowi chyba dwa na dropa, a potem cisza. Ja na boczny trok bez brania. Przechodzę na cięższy zestaw i próbuję coś zdziałać z opadu. Niby lepiej, trzy okonki i szczupaczek, ale szału nie ma. Henio doławia jeszcze jednego okonka i zupełna cisza. Czas poszukać okonków gdzie indziej.

Okoń na drop shota

Okoń z opadu na gumę

Okoń na drop shota

Trzy okonki spod jazu w Rędzinie

Płyniemy pod jaz w Rędzinie. Henio twierdzi, że przy końcu ostrogi rozdzielającej kanał do śluzy od głównego koryta jest okoniowe Eldorado. A i szansa na sandaczyka ponoć jest całkiem poważna. Cóż, jak wszystkie Henia sensacje i ta okazała się być wyssana z palca. Miejscówka faktycznie niebrzydka, tylko ryb jakoś brakowało. Trzy okonki po godzinie biczowania wody to trochę mało. Ale trzeba tam jeszcze zajrzeć w tym roku. Tylko już z typowo sandaczowym sprzętem. Może się coś sensownego wydłubie.

Okoń na drop shota

Jedynak spod Portu Miejskiego

Wizyta pod jazem podcięła nam ostatecznie skrzydełka. Postanawiamy wracać, a po drodze zajrzeć jeszcze w dwa miejsca. Pierwsze to kolejne z Henia objawień – mała zatoczka przy jednostce. Pełna okoni. Oczywiście tylko według Henia, bo rzeczywistość brutalnie zweryfikowała te mrzonki.  Zero brań. No to na wejście do portu miejskiego. To sprawdzona miejscówka, zdarzyło się nam tam połowić. Ale nie w ten poniedziałek. Jeden marny okonek to nie było to, czego oczekiwaliśmy. Poddajemy się, wystarczy. Spływamy na przystań może nie “nałowieni”, ale na pewno zadowoleni, że udało się nam załapać na jeszcze jeden piękny dzień na Odrze.

Poniżej filmik z naszych poniedziałkowych zmagań. Ze względu na ładne widoki, złota jesień całą gębą, byłby nawet fajny, ale efekt psuje Henio, wyczyniając bez przerwy jakieś jakieś obsceniczne wygibasy na dziobie 🙂

 

Na przystani zająłem się Pimpkiem, a Henio, nie mogąc uwierzyć w okoniową posuchę, spróbował złowić coś z brzegu. I nic. Raz czy dwa coś mu tam posmerało gumkę i tyle. Z Zatoki też okonie gdzieś wymiotło, a pewnie nie tyle wymiotło, co przestały żerować. Wygląda na to, że winna była nadchodząca zmiana pogody. Okonie zareagowały na zmieniające się ciśnienie. Szkoda, że nie pozytywnie 🙂

Raz na wozie, raz pod wozem, ale weekend udany. Mimo wszystko kilka ryb (a właściwie rybek) udało się nam wyciągnąć, a możliwość popływania po Odrze na przełomie października i listopada w tak piękną pogodę całkowicie zrekompensowała niedostatki w rozmiarze naszych “sukcesów”.  Te ostatnie da się jeszcze poprawić – przed nami, mam nadzieję, jeszcze dobry miesiąc łowienia.

Wujek Janek 🙂