Jakoś tak się złożyło, że zupełnie zaniedbałem nasz blog. Nikt co prawda go nie czytał, ewentualnie tylko zajrzał na podstronę z kalendarzem brań, ale nieszczególnie mi to przeszkadzało. Traktowałem blog zawsze jako taki pisany dla siebie wędkarski pamiętnik, a nie metodę na zaistnienie w wędkarskim światku. Żeby, jak już Niemiec, bodajże Alzheimer mu na nazwisko, zacznie dokuczać, można było łatwiej ustalić fakty i trochę powspominać.

 

Bywały w zeszłym roku dni, że coś się działo, ale ogólnie panowała wszechogarniająca lipa

Brak wpisów nie oznacza, że przestaliśmy z Heniem łowić ryby. Skądże znowu! Na naszym kanale na YouTube możecie znaleźć na to dowód. Inna sprawa, że ostatni rok nie należał do szczególnie udanych i niespecjalnie było się czym chwalić. We Wrocławiu zatruta Odra i zakazy połowu, u mnie na wsi z kolei straszliwa susza i brak wody w moich pstrągowych rzeczkach i w Parsęcie nie sprzyjały specjalnie osiągnięciu jakichś spektakularnych sukcesów.

 

Wiosna słaba. Liczyliśmy na bolenie spod elektrociepłowni, ale żadnych rewelacji. Pierwszy sensowny bolek trafił nam się dopiero w czerwcu, na trolling.

A to jeszcze nie koniec nieszczęść. Straciliśmy najlepszą miejscówkę do łowienia okoni na naszym odcinku Odry. Jeszcze jesienią postanowiliśmy sprawdzić, jak to jest pod względem prawnym z pierwszym zimowiskiem barek. Nastał tam upierdliwy bosman, który z pomniejszymi cieciami urządzał nam awantury, gdy łowiliśmy w pobliżu pomostów przystani. Twierdził, że na zimowisko w ogóle wpływać nie wolno, a co dopiero łowić tam ryby.

 

Największy nasz sukces w zeszłym roku – pierwszy sum Henia na laleczkę.

Na zdrowy rozum zimowisko to część Odry, a przynajmniej zbiornik stale z nią połączony. Czyli woda otwarta i łowić tam może każdy. Byle nie łamał przepisów żeglugowych (na większości zimowiska obowiązuje zakaz postoju, czyli kotwiczenia i przybijania do brzegu). Po konsultacji z miłą panią z Wód Polskich okazało się jednak, że zdrowy rozum i prawa natury nie wystarczą. Liczy się to, co jest w papierach.

 

Zeszłoroczny metrowy szczupak Henia. Rzadko już można trafić na naszym kawałku Odry takie mamusie – chamstwo i prostactwo je wyżarło. Szkoda, że film w stylu Henia – g…o widać.

Okazało się, że przeprowadzono administracyjną korektę linii brzegowej Odry w wyniku czego zimowisko przestało być jej częścią. I urzędowo nawet się z nią nie łączy! Teren wraz z zimowiskiem oddano miastu, to wydzierżawiło je cwaniakom z Topacza i teraz oni tam dowodzą. Zasraniec bosman miał niestety pełne prawo do przeganiania nas. Ja tam jakoś to przeżyłem w miarę bezboleśnie – okoni, także na zimowisku barek, już się w życiu do syta nałowiłem. Ale Henio sprawę odchorował. Bidak wydał majątek na okoniówki. Z pięć ich sobie kupił. I to same graphiteleadery, a te do najtańszych nie należą. O worku gum już nawet nie wspomnę.

 

Prześladował nas też pech. My cały dzień łowiliśmy jakieś dziwne ryby, a konkurencja w tym czasie wywaliła tuż pod naszym nosem dwumetrowego suma

Właściwie w zeszłym roku odnieśliśmy, a dokładnie to Henio odniósł, jeden znaczący sukces. Złowił pierwszego w życiu suma na wertikala. Na Clonk Teasera. Nawet niebrzydkiego, takiego z metr czterdzieści. W tym roku też się szykuje do gliździarzenia. Na razie ogląda największe cudactwa na ten temat, jakie można znaleźć na YouTube. Są już pierwsze tego efekty – będzie zamiast jakichś glizd wieszać na kotwicy jakieś waciki nasączone olejem słonecznikowym o zapachu palonych piór. To efekt rad jakiegoś Ukraińca, który łowi na pieczone w ognisku wróble. Słonecznik nie wiem skąd mu się wziął, pewnie z tego samego źródła. Tak czy siak, będzie się działo 🙂

 

W pstrągowych rzeczkach śladowe ilości wody. I ryb oczywiście też. Tylko pokrzywy i komary dopisały 🙂

Całe lato przesiedziałem u siebie na wsi, w Białogardzie. Na ryby praktycznie nie chodziłem. Nie było po co. Po prostu w rzekach nie było wody. Pstrągi zeszły do Parsęty albo je chamstwo namierzyło w nielicznych dołkach i wyżarło. W samej Parsęcie też tragedia. Świadczy o tym ilość złowionych ryb prezentowanych na profilu Dorzecze Parsęty na Fejsie. Przez całe lato jedna czy dwie sztuki. Dopiero we wrześniu trochę popadało, woda się podniosła i weszło do rzeki trochę troci. Nawet mi się udało coś tam wyjąć.

 

Dopiero we wrześniu pokazało się w Parsęcie trochę troci…

Ten rok też kiepski aż boli. Nie chciało mi się jechać na Parsętę i zostałem we Wrocku. A tu okoni ani śladu. Pomyślałem sobie, że nadrobię pod koniec marca i w kwietniu jaziami i klonkami. Nawet siadłem i narobiłem woblerków, obrotówek i wahadłówek mieszczących się w granicach przepisowych pięciu centymetrów. Z wielkich planów nic jednak nie wyszło. Pogoda paskudna, wysoka woda, lenistwo Henia i moje zlazły się do kupy i swoje pięciocentymetrowe wynalazki mogę odłożyć na półkę. Niech czekają do przyszłego roku. Za dwa dni można już łowić na normalne przynęty to rzucimy się na bolki pod elektrociepłownią. Bolek od kilku dni grasuje tam na całego, to liczymy na jakieś poważniejsze sukcesy. A jak będzie, to się okaże. Jedno co pewne, to gorzej już nie będzie 🙂

Wujek Janek 🙂