Drugi tydzień próbujemy z Heniem ułowić klenia. Niestety, z marnym skutkiem. Liczyłem na szumy przy prawym filarze mostu kolejowego przy elektrociepłowni, ale tam tylko tarłowe leszcze stoją. Po kilkukrotnych szelkach wynieśliśmy się stamtąd. Jedyne oznaki żerowania przy powierzchni widać było przy larsenach w strudze ciepłej wody wypływającej z elektrociepłowni. W niedzielę nic tam nie złowiliśmy, ale przynajmniej widać było żerujące ryby. Dlatego dzisiaj postanowiliśmy dokładnie obłowić tę miejscówkę.

Zaczęliśmy tak gdzieś o trzynastej. Henio smalił obrotówkami, ja pracowałem woblerami. Widać było, że coś atakuje drobnicę przy powierzchni, ale to coś brać nie chciało. Na pewno nie był to boleń, uderzenia nie były w jego stylu. W końcu, w akcie rozpaczy, Henio wyciągnął swoją tajną broń. Wahadłówkę wyglądającą na Algę. Znalazł ją kiedyś wisząca na gałęzi. Taki pordzewiały deko badziew. Nie pamiętam, by na nią kiedyś co złowił, ale jako miłośnik wszelkich śmieci i rzeczy nieprzydatnych do niczego trzymał ją gdzieś na dnie pudełka. I tu niespodzianka. Henio zrobił ze trzy rzuty i i drze się (ta adrenalina 🙂 ), że ma rybę. I to nie za szelki. Chwila holu i szczeny nam na kolana poopadały. Okazało się, że na wahadłówkę wziął leszcz. Kotwica w pysku, więc o podhaczeni na 99% mowy być nie może. Zdechlak – miłośnik heavymetalu się Heniowi trafił 🙂

Leszcz na wahadłowkę. Jak trzeba co dziwacznego zrobić, to należy po Henia posłać 🙂

Kotwica w pysku. Raczej o podhaczeniu mowy być nie może

Lecz – miłośnik heavy metalu. A na malutkie obrotówki skusić się nie chciał 🙂

Łowienie zacząłem od dość agresywnie pracujących woblerków różnej maści. Ogólnie takich 3 – 6 cm. Bez efektów. Potem przeszedłem na smużaki. To samo. Dopiero gdy założyłem delikatnie pracujące uklejki (lusterkujące, bez wyraźnej akcji ogonkowej) pojawiły się brania. Niestety, brały małe, znacznie poniżej wymiaru, bolenie. Większych widać nie było. Pewnie są gdzie indziej na tarle. Ostatecznie to ich pora, a i okres ochronny obowiązuje. Właśnie ze względu na ten okres i wrodzoną mi przyzwoitość, po kilku kurduplastych bolkach wróciłem do bardziej kleniowych przynęt. Co prawda etyka weszła na wyższy poziom, ale brania się skończyły 🙂

Mały bolek na lusterkującą uklejkę. Aż się Pimpek zainteresował 🙂

Boleń z wody raz…

Boleń z wody dwa…

I wynocha z mojej łódki 🙂

Przestawiamy się kilka razy, ale bez efektów. Dopiero jak kotwiczymy przy drugim larsenie powyżej wypływu ciepłej wody mam potężne uderzenie. Już wcześniej widzieliśmy ataki dużej ryby na granicy strugi ciepłej wody i postanowiliśmy to sprawdzić. Najlepiej było to zrobić ustawiając się właśnie powyżej i łowić pod prąd. Hol, nieudany zresztą, trwał ze dwadzieścia sekund. Na powierzchnię, chyba tak z rozpędu, wyjechał spory sum. Najpierw pokazał pysk, potem ogon, pochlupał się, zrobił zwrot, wygiął się ze dwa razy i plecionka puściła. Nawet kij nie był specjalnie wygięty. Widać wziął plecionkę na siebie, oplątał się i przy tym wyginaniu rozerwał. W sumie ( 🙂 ) roboty wielkiej nie miał – łowiłem na 0,06 mm. Niespecjalnie żałowałem, że zwierzak zwiał od razu. Nawet jakbym drania w końcu wyciągnął, to po godzinnym holu nowa plecionka była by kompletnie zajechana. A pewnie przy tak cienkiej lince i kijku do 17g skończyło by się tylko na zajechaniu plecionki i ucieczce suma. Mały, jak wspomniałem już, nie był. Nie ważę i nie mierzę niewyciągniętych ryb, ale Heniu stwierdził, że tak pod półtora metra miał. Policzę się z nim w czerwcu 🙂

Łowienie kleni wychodzi nam coś nietęgo. Chyba w sobotę uderzymy do Głoski. Ale z brzegu. Może tam wreszcie połowimy 🙂